8/30/2017

Podróż poślubna na Bałkany

Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako
Winnice na stoku

Dawno mnie tu nie było, ale nie gniewajcie się. To wszystko dlatego, że pojechaliśmy w podróż poślubną. Kilka dni temu wróciliśmy z naszej bałkańskiej awantury, czyli przygody. Po chorwacku avantura to właśnie przygoda. Spędziliśmy  wspaniałe siedem dni między morzem, górami i winem. A to wszystko w rytmie polako, polako, czyli powoli, powoli. Takie bałkańskie despacito :)

Kierunek naszej podróży wybraliśmy już wiosną. Zdecydowaliśmy się na wycieczkę z biurem podróży, bo nie mamy jeszcze doświadczenia w podróżowaniu za granicę. Nie żałujemy tej decyzji, trafiliśmy na świetną wycieczkę, doświadczoną pilotkę i pozytywnie zakręconych towarzyszy podróży.

Chcieliśmy oderwać się od rzeczywistości, trochę się ogrzać, a przede wszystkim poznać lokalną kulturę i pozwiedzać.

Mieszkaliśmy w hotelu Jadran w Neum – miasteczku, które położone jest na bośniackiej części wybrzeża Adriatyku. Nowy, nieduży, czterogwiazdkowy hotel prowadzony przez sympatycznego Toni Lovrića sprostał wszystkim naszym wymaganiom. Obsługa uprzejma, uśmiechnięta, jedzenia pod dostatkiem, zawsze świeże i smaczne. Do dyspozycji gości hotelowych oprócz kawiarni i restauracji, są sala fitness i 2 baseny, z czego jeden na dachu z przepięknym widokiem na Zatokę Neumską i góry. Taki sam widok rozpościerał się z naszego balkonu. Codziennie rano mogliśmy podziwiać zamglone morze, a wieczorem zachody słońca. Jedynym minusem było to, że dojście do morza wiązało się z tym, że w drodze powrotnej trzeba było wdrapywać się pod górę, ale to po prostu taki urok terenów górzystych. Ale i na to znaleźliśmy sposób, w neumskim Grand Hotelu można skorzystać z windy, która zwiezie nas do tunelu, który kiedyś prowadził do bunkra, a dziś można nim dojść prawie do samej plaży :)


Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako
Zachód Słońca w Neum

W związku z tym, że zdecydowaliśmy się na wycieczkę objazdową, każdy z siedmiu dni mieliśmy zaplanowany od rana do wieczora. Nie jesteśmy typem plażowiczów, więc było to dla nas doskonałe rozwiązanie. Dzięki temu mieliśmy okazję poznać bliżej bałkańską kulturę, podziwiać przyrodę i zwiedzać zabytki.


Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako
Spływ kanałami Neretwy

Pierwszego dnia wybraliśmy się na wyprawę do delty rzeki Neretwy, zwanej przez miejscowych spiżarnią Chorwacji. Na polach wzdłuż Neretwy uprawia się wszelkiego rodzaju warzywa i owoce, a także wypasa się zwierzęta. Nasi gospodarze poczęstowali nas rakiją i lokalnym winem, a także regionalnymi daniami, np. risotto oraz polentą. Mieliśmy okazję uczestniczyć w małych warsztatach kulinarnych i przygotować neretwiański brudet, czyli gulasz rybny przygotowywany z węgorza, cefala i żabich udek. Jak się okazuje, żaba jest całkiem smaczna.


Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako

Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako
Spływ kanałami Neretwy

Kolejnego dnia udaliśmy się do Medjugorie, które było najsłabszym punktem programu. Medjugorie to miejsce, gdzie w 1981 r. prawdopodobnie (nie jest to potwierdzone przez kościół) objawiła się Matka Boska. Zwiedziliśmy sanktuarium, chętni weszli na Górę Objawień. Medjugorie to miejsce, w którym wiara przeplata się z mamoną. Można kupić tam wszystko z wizerunkiem Matki Boskiej, od breloczków, śliniaków dla dzieci po otwieracze do piwa i rakiję. Było to dla mnie odrobinę przerażające i nie na miejscu.

Na szczęście i ten dzień nie był stracony, ponieważ odwiedziliśmy jeszcze Mostar i Pocitjel. W Mostarze zwiedziliśmy centrum średniowiecznego miasteczka założonego przez Turków Osmańskich, meczet Koski Mehmed-Paszy i dom turecki z XVII wieku. Symbolem Mostaru jest Stary Most wpisany na listę światowego dziedzictwa UNSESCO . Kamienny most zbudowany przez tureckiego sułtana w XVI w. zastąpił wcześniejszy drewniany most. Niestety historia lubi się powtarzać i podczas wojny w latach 90-tych most został zburzony i do 2004 roku brzegi Neretwy znowu były połączone drewnianym mostem. Odbudowany most nazywany Starym-Nowym Mostem jest odtworzeniem XVI-wiecznego mostu. Przy odbudowie użyto tego samego kamienia, elementów mostu, które wyciągnięto z rzeki, próbowano nawet odtworzyć zaprawę murarską, którą używali tureccy budowniczowie. Mostar to miasto wieloetniczne i wielokulturowe, mieszają się tu Muzułmanie, prawosławni i katolicy; Bośniacy, Boszniacy (bośniaccy muzułmanie), Serbowie i Chorwaci. W Mostarze mieliśmy okazję spróbować čevapi z ajvarem, czyli danie lokalnej kuchni przygotowywane z siekanego mięsa i grillowane, podawane z pikantną pastą warzywną, której głównymi składnikami są papryka, bakłażany i czosnek.

Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako
Widok z Starego Mostu w Mostarze

W drodze powrotnej do hotelu zatrzymaliśmy się w maleńkim Pocitjelu, tarasowo położonym nad Neretwą, wzniesionym na gruzach starożytnego rzymskiego zamku. Nazywany też gniazdem piratów, ponieważ średniowieczni adriatyccy piraci kryli się w nim po swoich łupieżczych wyprawach morskich. Miasteczko, podobnie jak większość bałkańskich osad, przez kolejne wieki przechodziło na zmianę w ręce Turków, Wenecjan i Bośniaków, a każdy z tych narodów pozostawił w nim swój ślad. Pocitjel również został wpisany na listę UNESCO, obowiązuje w nim całkowity zakaz ruchu kołowego, nic w tym dziwnego, w tej ciasnej sieci kamiennych dróżek i schodów udaje poruszać się wyłącznie pieszo. W Pocitjelu można zobaczyć budynek liczący około 500 lat, dawną szkołę koraniczną, jej dach wieńczy sześć kopuł pokrytych ołowiem. Większość dachów w tym kamiennym miasteczku wykonana jest jednak z kamiennych dachówek. Na miejskich uliczkach ustawione były stragany ze świeżymi owocami, z koszy uśmiechały się do nas zielone, soczyste figi, świeże morele i bakalie. Mieliśmy także okazję spróbować soku z granata domowej produkcji. Był bardzo słodki, ale też bardzo dobry. W Pocitjelu jest prosto i skromnie, klimat trochę jak u babci na wsi.

Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako
Owoce na straganie w Pocitjelu

Następny gorący dzień spędziliśmy w Dubrowniku. Kolejne chorwackie miasto, które w całości zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego. Mimo tego, że miasto jest pełne turystów, ma swój urok. Stare miasto jest przepiękne. Brački wapienny kamień, którym wyłożone są, wyślizgane przez setki lat i miliony stóp, ulice, wygląda prawie jak marmur. Po Dubrowniku oprowadzała nas genialna przewodniczka, której słuchaliśmy z zapartym tchem. Pokazała nam doskonale zachowane wspaniałe zabytki tego portowo-handlowego miasta i opowiedziała wiele ciekawych historii o mentalności mieszkańców Republiki Dubrovačkiej na przestrzeni lat. W Dubrowniku odwiedziliśmy klasztor franciszkanów z przełomu XIV i XV wieku oraz Muzeum Apteki, a także Veliką Gospę, czyli Katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Z katedrą wiąże się wiele ciekawych historii, między innymi to, że w jej miejscu znajdowała się katedra zbudowana między XII a XIV wiekiem, która została zniszczona podczas trzęsienia ziemi w XVII wieku. Odbudowa katedry zakończyła się w XVIII wieku, a w jej wnętrzu znajduje się dzieło Tycjana i być może oryginał jednego z dzieł Rafaela. Jednak to nie koniec ciekawostek. Podczas prac konserwatorskich w 1979 roku archeolodzy odkryli szczątki katedry starszej niż ta, która została zniszczona. Ustalono, że powstała ona w VIII wieku. Dubrowniczanie planują w przyszłości udostępnić pozostałości tej katedry dla zwiedzających. Spacer po Stradunie, głównej ulicy miasta, krążenie po mniejszych uliczkach, odpoczynek przy lemoniadzie, piwie i lodach, kamienna zabudowa, wszechobecne schody i widoki z murów obronnych miasta sprawiły, że Dubrownik na długo zostanie w naszej pamięci. Dubrownik to prawdziwa perełka, która mimo natłoku turystów broni się swoim polako, polako, a miejscowi odmierzają czas nie co minutę, a co pięć.


Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako



Podróż poślubna na Bałkany, Bałkany polako, polako


Dubrownik

Wieczór, po intensywnym zwiedzaniu Dubrownika spędziliśmy odpoczywając w Neum. Poszliśmy na nadmorski bulwar i w lokalnej knajpce próbowaliśmy owoców morza. Było sympatycznie, wesoło i przede wszystkim smacznie. Nie spodziewałam się, że polubię mule, których tak bardzo bałam się spróbować, a okazały się naprawdę pyszne.


Owoce morza w Neum. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka

Owoce morza w Neum

Podczas naszej wycieczki nie mogliśmy pominąć największego miasta Dalmacji – Splitu. Zwiedziliśmy antyczny pałac cesarza Dioklecjana, jeden z przykładów rzymskiej architektury obronnej przełomu III i IV wieku. W nienaruszonym stanie zachowała się jednak tylko cześć pałacu – podziemia, w których można zobaczyć między innymi kamienne elementy służące do produkcji wina i oliwy oraz belki podtrzymujące strop. Na terenie pałacu znajduje się również oryginalny starożytny Sfinks, którego wiek datuje się na 3500 – 4000 lat. Oprócz tego obejrzeliśmy Katedrę świętego Duje, którego część pierwotnie była mauzoleum cesarza Dioklecjana. Przy Złotej Bramie kompleksu pałacowego stoi pomnik biskupa Grgura Ninskiego (Grzegorza z Ninu), obrońcy języka i pisma słowiańskiego zapisywanego głagolicą, który na synodach w Splicie w 925 r.  i 928 r.  zabiegał o formalne wprowadzenie języka chorwackiego do liturgii, która wówczas prowadzona była po łacinie. Legenda głosi, że dotknięcie dużego palca lewej stopy posągu zapewnia powrót do Splitu oraz zdrowie i szczęście. Jednak o wiele bardziej pożądane byłoby dotknięcie wskazującego palca prawej ręki – to podobno ma przynieść wygraną w totolotka. Oprócz tego, w Splicie mieliśmy czas żeby pospacerować pod palmami wzdłuż promenady z widokiem na malowniczy port.




Sfinks w Splicie. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka

Split

Tego samego dnia zwiedziliśmy również jedno z najładniejszych i najbardziej klimatycznych miasteczek – Trogir. Miasteczko założone w III w. p.n.e. przez greckich kolonistów pod nazwą pod nazwą Tragurion, co oznacza tyle co Kozia Wieś. Spacer po urokliwej starówce, podczas którego zobaczyliśmy między innymi ratusz i Katedrę św. Wawrzyńca sprawił, że mieliśmy ochotę zostać tam na dłużej, przysiąść w miejscowej kawiarni i łapać chwilę. Mój mąż wdrapał się na wieżę katedry i podziwiał widok na okolicę z góry, ja poddałam się na „pierwszym piętrze” katedry, ponieważ nie czuję się swobodnie w ciasnych pomieszczeniach, na dodatek na wysokości. Lękliwa jestem, no co :) Z mojego poziomu był uroczy widok na zabytkowe domy i pałace, a mąż podziwiał bardziej krajobrazy.


Trogir

Kolejnego dnia popłynęliśmy na wyspę Mljet zwaną zieloną wyspą. To jedna z największych i najbardziej zalesionych wysp. Pierwszymi mieszkańcami wyspy były plemiona Iliryjskie. Podobno przybyły one z Półwyspu Pelješac około 4000 lat temu. W XII wieku Benedyktyni objęli władzę nad wyspą i zbudowali klasztor, który zachował się do dnia dzisiejszego. Jeden z najbardziej fascynujących krajobrazów na wyspie Mljet stanowią słone jeziora: Wielkie i Małe, połączone ze sobą wąskim kanałem. Na środku Wielkiego Jeziora znajduje się wyspa Świętej Marii z wcześniej wspomnianym klasztorem benedyktyńskim z XII wieku. Podczas pobytu na wyspie można odpoczywać podziwiając niesamowite piękno przyrody. Oprócz pływania i nurkowania, osoby preferujące aktywne formy wypoczynku mają do wyboru, np. piesze wędrówki i jazdę na rowerze. Znaczna część flory jest chroniona w Parku Narodowym. Mljet nazywany jest również wyspą Odyseusza, to tutaj według legendy, siedem lat przebywał Odyseusz zniewolony przez piękną nimfę Kalipso.

Niesamowite piękno przyrody, krystalicznie czysta woda, niezapomniane krajobrazy i bogactwo fauny i flory, to tylko kilka powodów, dla których chcielibyśmy wrócić na Mljet.





Mljet
Ostatniego dnia zwiedzania wzięliśmy udział w wycieczce na Korčulę. 
Pierwszym przystankiem tego dnia była miejscowość Ston, która słynie z najdłuższych średniowiecznych murów Chorwacji nazywanych często „europejskim chińskim murem”. Łączna długość murów wynosiła 5,5 km, a w skład fortyfikacji wchodziło 40 wież i 7 twierdz. Niestety na przestrzeni lat mury zaczęto rozbierać, a pozyskane w ten sposób kamienne bloki zaczęto używać jako budulec do budowy domów. Do dziś zachowały się ruiny trzech wież i fragmenty muru. Jeśli ktoś ma ochotę dołożyć się do rekonstrukcji murów, to niech będąc w Dubrowniku nie żałuje 150 kun, zwanych przez nas zwierzakami, na wejście na mury miejskie, ponieważ dochód z biletów w Dubrowniku przekazywany jest właśnie na ten cel. Mieliśmy okazję być w Stonie przed południem, dzięki temu mogliśmy poobserwować poranek miejscowych mieszkańców, który w sporej części spędzali na rozmowach i popijaniu kawy w maleńkich kawiarenkach.


Ston. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka

W drodze przez Półwysep Pelješac zatrzymaliśmy się w winiarni Państwa Matuško w Potjomie. Przechadzaliśmy się wśród beczek pełnych wina, posłuchaliśmy o jego produkcji, degustowaliśmy i robiliśmy winne zapasy, które przywieźliśmy ze sobą do Polski.





Winnica w Potomje

Wyspa Korčula ma powierzchnię nieco ponad 271 km², długa na 46,8 km i szeroka na maksymalnie niecałe 8km. Jedno z największych miast wyspy również nosi nazwę Korčula i nazywane jest małym Dubrownikiem. To średniowieczne miasto zbudowane z białego kamienia, otoczone potężnymi XIV-wiecznymi murami.  Z perspektywy lotu ptaka układ wąskich uliczek przypomina rybi szkielet. Budowniczowie tak zbudowali miasto by miały do niego dostęp ciepłe wiatry jugo, a nie docierały do wnętrza zimne wiatry bura. Jest wielce prawdopodobnym, że w 1254 roku w Korčuli urodził się wielki podróżnik Marco Polo. Do dzisiejszych czasów przetrwał jego dom. Nie ma jednak stuprocentowych dowodów jakoby Marco Polo faktycznie pochodził z Korčuli. Marco Polo podróżował na daleki wschód. W 1298 roku jako kapitan statku brał udział w bitwie miedzy Genuą a Wenecją i został pojmany do niewoli. W trakcie pobytu w więzieniu, Marco zrelacjonował współwięźniowi, z najdrobniejszymi szczegółami, dzieje swojej długiej podroży na daleki wschód, a ten je skrzętnie spisał. Tak powstał pierwszy przewodnik po dalekich krainach.
Korčula jest bardzo urokliwa i malownicza, to miasteczko, po którym można spacerować z ogromną przyjemnością.


Brama Lądowa w Korčuli. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka
Korčula

Bałkany nas zachwyciły. Jesteśmy przekonani, że jeszcze tam wrócimy. Przecież zostało jeszcze tak wiele miejsc wartych odwiedzenia. Bawiliśmy się bardzo dobrze i przywieźliśmy masę cudownych wspomnień.


Pola uprawne

Podróż poślubna, jedyna, niepowtarzalna i upragniona. Taka podróż zdarza się raz w życiu i ma być wyjątkowa. Dla jednych będzie to klasyczny urlop all inclusive, dla innych podróż w nieznane, przekraczanie granic, tysiące kilometrów, a dla jeszcze innych zaszycie się gdzieś w bieszczadzkim domku z dala od zgiełku i piesze wędrówki po górach. Można podróżować w przeróżne sposoby, w zależności od zainteresowań, tego co lubimy, a także w zależności od zasobności portfela. Uważam, że nawet jeżeli domowy budżet nie pozwala nam zaszaleć, to warto wybrać się w podróż poślubną, nawet jeśli miałaby trwać tylko 3 dni spędzone niedaleko od domu. Niech będzie to czas spędzony ze sobą w taki sposób jaki lubicie najbardziej. Wykorzystajcie taki wyjazd najlepiej jak tylko się da i wróćcie z pięknymi wspomnieniami.

A jeśli nie mieliście okazji pojechać w podróż poślubną od razu po ślubie, zróbcie to! Niezależnie czy od Waszego ślubu minął rok, dwa, czy piętnaście. A jaka będzie ta podróż? To zależy już tylko od Was. Gdziekolwiek się znajdziecie ważne, żeby uczynić ten czas wyjątkowym. Bez znaczenia gdzie spędzicie te chwile, ważne żebyście byli wtedy razem szczęśliwi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz