8/31/2017
TU I TERAZ ♡ SIERPIEŃ 2017
Cykl wpisów tu i teraz zapoczątkowany
przez Kasię z bloga Worqshop chodził mi po głowie od
pewnego czasu. To lekkie i przyjemne wpisy, o tym co aktualnie u nas
słychać, co w trawie piszczy i jakie książki leżą na stoliku nocnym.
Planuję żeby te wpisy stały się dla mnie swojego rodzaju podsumowaniem
miesiąca, dodatkową chwilą by docenić drobiazgi. Ostatni dzień miesiąca, dla
niektórych ostatni dzień wakacji, to chyba najlepszy moment żeby zacząć serię
takich wpisów. Zaczynam. Macie ochotę sprawdzić co w sierpniu działo się u
Marty Naturalnej?
Sierpień minął szybko i intensywnie, nawet nie
zauważyłam kiedy. Pogoda bywała różna, ale teraz mamy już chyba ostatnie
podrygi lata. Widać już babie lato, a na polach kwitną mimozy. Nie zapowiada
się żebym we wrześniu miała zwolnić tempo. Dlatego warto poświęcić chwilę
i pomyśleć o tym ile wartościowych rzeczy pojawia się w naszym życiu
każdego dnia.
Czuję się zregenerowana i naładowana pozytywną
energią. To zasługa oderwania się od codzienności i wyjazdu na fantastyczną
podróż poślubną na Bałkany. To był wspaniały wyjazd, piękne widoki, doborowe
towarzystwo – czegóż chcieć więcej?!
Chciałabym żeby we wrześniu udało się nam
pojechać nad morze i spokojnie pospacerować po plaży. Wrzesień to czas kiedy
plaże powoli pustoszeją i łatwiej zrelaksować się przy szumiących falach. To,
że mieszkamy prawie nad morzem niestety nie sprawia, że często się nad nie
wybieramy. Nie lubimy tłumów, a latem jest to nie uniknione.
Pracuję nad nowymi tematami na bloga i nad
tym żeby był coraz ciekawszy i ładniejszy.
Jestem wdzięczna za wiele drobnych
rzeczy, które dostrzegam codziennie. Szczególnie doceniam bliskość rodziców na
wyciągnięcie ręki, pomoc w razie potrzeby, wspólne niedzielne obiady i
pogaduchy przy kawałku domowego ciasta. Za piękny zielony ogród.
Uczę się ładnego pisania, nowoczesnej
kaligrafii. Kupiłam brush peny, piękny zeszyt, wydrukowałam ćwiczeniówki z
Internetu i trenuję. Czasem niestety brakuje mi na to czasu, ale staram się być
systematyczna.
Słucham bałkańskiej muzyki. Od powrotu z
wakacji w naszym domu słychać kilka starych bałkańskich piosenek, którymi
zaraziła nas pilotka naszej wycieczki. Ciekawe kiedy mi minie?
Cieszę się z tak cudownych wakacji. Mimo tego,
że tegoroczne lato nie zalicza się do upalnych i często nasze plany psuł
deszcz, i tak udało nam się wybrać na kilka przyjemnych wycieczek po
najbliższej okolicy. A nasza chorwacko-bośniacka podróż poślubna przyniosła nam
ogrom radości. Lato 2017 na zawsze zostanie w naszej pamięci!
Czytam Skończyłam Tatarkę Renaty
Kosin. Później pochłonęłam Instaserial o miłości, a teraz
czytam Instaserial o ślubie. Mamaginekolog pisze
bardzo ciekawie i wciągająco, a perypetie opisane w książce
sprawiają, że podczas czytania mam uśmiech na ustach. Forma krótkich odcinków
pozwala na czytanie nawet w krótkiej przerwie między obowiązkami.
Oglądam jak zwykle nic. Nie jestem za bardzo
serialowa, nieszczególnie lubię spędzać czas przed telewizorem.
Mam nadzieję, że tu i teraz na stałe zagości na moim
blogu, i że spodoba się Wam ten cykl w moim wykonaniu.
A jak Wam minął sierpień? Też tak szybko? Dajcie znać
w komentarzach! Trzymam kciuki za to, żeby wrzesień był jeszcze lepszy, taki
jak sobie wymarzycie :)
8/30/2017
Podróż poślubna na Bałkany
Winnice na stoku
Dawno mnie tu nie było, ale nie gniewajcie się. To wszystko dlatego, że pojechaliśmy w podróż poślubną. Kilka dni temu wróciliśmy z naszej bałkańskiej awantury, czyli przygody. Po chorwacku avantura to właśnie przygoda. Spędziliśmy wspaniałe siedem dni między morzem, górami i winem. A to wszystko w rytmie polako, polako, czyli powoli, powoli. Takie bałkańskie despacito :)
Kierunek naszej podróży wybraliśmy już wiosną.
Zdecydowaliśmy się na wycieczkę z biurem podróży, bo nie mamy jeszcze
doświadczenia w podróżowaniu za granicę. Nie żałujemy tej decyzji, trafiliśmy
na świetną wycieczkę, doświadczoną pilotkę i pozytywnie zakręconych towarzyszy
podróży.
Chcieliśmy oderwać się od rzeczywistości, trochę się
ogrzać, a przede wszystkim poznać lokalną kulturę i pozwiedzać.
Mieszkaliśmy w hotelu Jadran w Neum –
miasteczku, które położone jest na bośniackiej części wybrzeża Adriatyku. Nowy,
nieduży, czterogwiazdkowy hotel prowadzony przez sympatycznego Toni Lovrića
sprostał wszystkim naszym wymaganiom. Obsługa uprzejma, uśmiechnięta, jedzenia
pod dostatkiem, zawsze świeże i smaczne. Do dyspozycji gości hotelowych oprócz
kawiarni i restauracji, są sala fitness i 2 baseny, z czego jeden na
dachu z przepięknym widokiem na Zatokę Neumską i góry. Taki sam widok
rozpościerał się z naszego balkonu. Codziennie rano mogliśmy podziwiać zamglone
morze, a wieczorem zachody słońca. Jedynym minusem było to, że dojście do morza
wiązało się z tym, że w drodze powrotnej trzeba było wdrapywać się pod górę,
ale to po prostu taki urok terenów górzystych. Ale i na to znaleźliśmy
sposób, w neumskim Grand Hotelu można skorzystać z windy, która zwiezie nas do
tunelu, który kiedyś prowadził do bunkra, a dziś można nim dojść prawie do samej
plaży :)
Zachód Słońca w Neum
W związku z tym, że zdecydowaliśmy się na wycieczkę objazdową, każdy z siedmiu dni mieliśmy zaplanowany od rana do wieczora. Nie jesteśmy typem plażowiczów, więc było to dla nas doskonałe rozwiązanie. Dzięki temu mieliśmy okazję poznać bliżej bałkańską kulturę, podziwiać przyrodę i zwiedzać zabytki.
Spływ kanałami Neretwy
Pierwszego dnia wybraliśmy się na wyprawę do delty rzeki Neretwy, zwanej przez miejscowych spiżarnią Chorwacji. Na polach wzdłuż Neretwy uprawia się wszelkiego rodzaju warzywa i owoce, a także wypasa się zwierzęta. Nasi gospodarze poczęstowali nas rakiją i lokalnym winem, a także regionalnymi daniami, np. risotto oraz polentą. Mieliśmy okazję uczestniczyć w małych warsztatach kulinarnych i przygotować neretwiański brudet, czyli gulasz rybny przygotowywany z węgorza, cefala i żabich udek. Jak się okazuje, żaba jest całkiem smaczna.
Kolejnego dnia udaliśmy się do Medjugorie, które było najsłabszym punktem programu. Medjugorie to miejsce, gdzie w 1981 r. prawdopodobnie (nie jest to potwierdzone przez kościół) objawiła się Matka Boska. Zwiedziliśmy sanktuarium, chętni weszli na Górę Objawień. Medjugorie to miejsce, w którym wiara przeplata się z mamoną. Można kupić tam wszystko z wizerunkiem Matki Boskiej, od breloczków, śliniaków dla dzieci po otwieracze do piwa i rakiję. Było to dla mnie odrobinę przerażające i nie na miejscu.
Na szczęście i ten dzień nie był stracony, ponieważ
odwiedziliśmy jeszcze Mostar i Pocitjel. W Mostarze zwiedziliśmy
centrum średniowiecznego miasteczka założonego przez Turków Osmańskich, meczet
Koski Mehmed-Paszy i dom turecki z XVII wieku. Symbolem Mostaru jest Stary Most
wpisany na listę światowego dziedzictwa UNSESCO . Kamienny most zbudowany przez
tureckiego sułtana w XVI w. zastąpił wcześniejszy drewniany most. Niestety
historia lubi się powtarzać i podczas wojny w latach 90-tych most został
zburzony i do 2004 roku brzegi Neretwy znowu były połączone drewnianym mostem.
Odbudowany most nazywany Starym-Nowym Mostem jest odtworzeniem XVI-wiecznego
mostu. Przy odbudowie użyto tego samego kamienia, elementów mostu, które
wyciągnięto z rzeki, próbowano nawet odtworzyć zaprawę murarską, którą używali
tureccy budowniczowie. Mostar to miasto wieloetniczne i wielokulturowe,
mieszają się tu Muzułmanie, prawosławni i katolicy; Bośniacy, Boszniacy
(bośniaccy muzułmanie), Serbowie i Chorwaci. W Mostarze mieliśmy okazję
spróbować čevapi z ajvarem, czyli danie lokalnej kuchni przygotowywane z
siekanego mięsa i grillowane, podawane z pikantną pastą warzywną, której
głównymi składnikami są papryka, bakłażany i czosnek.
Widok z Starego Mostu w Mostarze
W drodze powrotnej do hotelu zatrzymaliśmy się w maleńkim Pocitjelu, tarasowo położonym nad Neretwą, wzniesionym na gruzach starożytnego rzymskiego zamku. Nazywany też gniazdem piratów, ponieważ średniowieczni adriatyccy piraci kryli się w nim po swoich łupieżczych wyprawach morskich. Miasteczko, podobnie jak większość bałkańskich osad, przez kolejne wieki przechodziło na zmianę w ręce Turków, Wenecjan i Bośniaków, a każdy z tych narodów pozostawił w nim swój ślad. Pocitjel również został wpisany na listę UNESCO, obowiązuje w nim całkowity zakaz ruchu kołowego, nic w tym dziwnego, w tej ciasnej sieci kamiennych dróżek i schodów udaje poruszać się wyłącznie pieszo. W Pocitjelu można zobaczyć budynek liczący około 500 lat, dawną szkołę koraniczną, jej dach wieńczy sześć kopuł pokrytych ołowiem. Większość dachów w tym kamiennym miasteczku wykonana jest jednak z kamiennych dachówek. Na miejskich uliczkach ustawione były stragany ze świeżymi owocami, z koszy uśmiechały się do nas zielone, soczyste figi, świeże morele i bakalie. Mieliśmy także okazję spróbować soku z granata domowej produkcji. Był bardzo słodki, ale też bardzo dobry. W Pocitjelu jest prosto i skromnie, klimat trochę jak u babci na wsi.
Owoce na straganie w Pocitjelu
Następny gorący dzień spędziliśmy w Dubrowniku. Kolejne chorwackie miasto, które w całości zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego. Mimo tego, że miasto jest pełne turystów, ma swój urok. Stare miasto jest przepiękne. Brački wapienny kamień, którym wyłożone są, wyślizgane przez setki lat i miliony stóp, ulice, wygląda prawie jak marmur. Po Dubrowniku oprowadzała nas genialna przewodniczka, której słuchaliśmy z zapartym tchem. Pokazała nam doskonale zachowane wspaniałe zabytki tego portowo-handlowego miasta i opowiedziała wiele ciekawych historii o mentalności mieszkańców Republiki Dubrovačkiej na przestrzeni lat. W Dubrowniku odwiedziliśmy klasztor franciszkanów z przełomu XIV i XV wieku oraz Muzeum Apteki, a także Veliką Gospę, czyli Katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Z katedrą wiąże się wiele ciekawych historii, między innymi to, że w jej miejscu znajdowała się katedra zbudowana między XII a XIV wiekiem, która została zniszczona podczas trzęsienia ziemi w XVII wieku. Odbudowa katedry zakończyła się w XVIII wieku, a w jej wnętrzu znajduje się dzieło Tycjana i być może oryginał jednego z dzieł Rafaela. Jednak to nie koniec ciekawostek. Podczas prac konserwatorskich w 1979 roku archeolodzy odkryli szczątki katedry starszej niż ta, która została zniszczona. Ustalono, że powstała ona w VIII wieku. Dubrowniczanie planują w przyszłości udostępnić pozostałości tej katedry dla zwiedzających. Spacer po Stradunie, głównej ulicy miasta, krążenie po mniejszych uliczkach, odpoczynek przy lemoniadzie, piwie i lodach, kamienna zabudowa, wszechobecne schody i widoki z murów obronnych miasta sprawiły, że Dubrownik na długo zostanie w naszej pamięci. Dubrownik to prawdziwa perełka, która mimo natłoku turystów broni się swoim polako, polako, a miejscowi odmierzają czas nie co minutę, a co pięć.
Wieczór, po intensywnym zwiedzaniu Dubrownika spędziliśmy odpoczywając w Neum. Poszliśmy na nadmorski bulwar i w lokalnej knajpce próbowaliśmy owoców morza. Było sympatycznie, wesoło i przede wszystkim smacznie. Nie spodziewałam się, że polubię mule, których tak bardzo bałam się spróbować, a okazały się naprawdę pyszne.
Owoce morza w Neum. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka
Owoce morza w Neum
Podczas naszej wycieczki nie mogliśmy pominąć największego miasta Dalmacji – Splitu. Zwiedziliśmy antyczny pałac cesarza Dioklecjana, jeden z przykładów rzymskiej architektury obronnej przełomu III i IV wieku. W nienaruszonym stanie zachowała się jednak tylko cześć pałacu – podziemia, w których można zobaczyć między innymi kamienne elementy służące do produkcji wina i oliwy oraz belki podtrzymujące strop. Na terenie pałacu znajduje się również oryginalny starożytny Sfinks, którego wiek datuje się na 3500 – 4000 lat. Oprócz tego obejrzeliśmy Katedrę świętego Duje, którego część pierwotnie była mauzoleum cesarza Dioklecjana. Przy Złotej Bramie kompleksu pałacowego stoi pomnik biskupa Grgura Ninskiego (Grzegorza z Ninu), obrońcy języka i pisma słowiańskiego zapisywanego głagolicą, który na synodach w Splicie w 925 r. i 928 r. zabiegał o formalne wprowadzenie języka chorwackiego do liturgii, która wówczas prowadzona była po łacinie. Legenda głosi, że dotknięcie dużego palca lewej stopy posągu zapewnia powrót do Splitu oraz zdrowie i szczęście. Jednak o wiele bardziej pożądane byłoby dotknięcie wskazującego palca prawej ręki – to podobno ma przynieść wygraną w totolotka. Oprócz tego, w Splicie mieliśmy czas żeby pospacerować pod palmami wzdłuż promenady z widokiem na malowniczy port.
Sfinks w Splicie. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka
Split
Tego samego dnia zwiedziliśmy również jedno z najładniejszych i najbardziej klimatycznych miasteczek – Trogir. Miasteczko założone w III w. p.n.e. przez greckich kolonistów pod nazwą pod nazwą Tragurion, co oznacza tyle co Kozia Wieś. Spacer po urokliwej starówce, podczas którego zobaczyliśmy między innymi ratusz i Katedrę św. Wawrzyńca sprawił, że mieliśmy ochotę zostać tam na dłużej, przysiąść w miejscowej kawiarni i łapać chwilę. Mój mąż wdrapał się na wieżę katedry i podziwiał widok na okolicę z góry, ja poddałam się na „pierwszym piętrze” katedry, ponieważ nie czuję się swobodnie w ciasnych pomieszczeniach, na dodatek na wysokości. Lękliwa jestem, no co :) Z mojego poziomu był uroczy widok na zabytkowe domy i pałace, a mąż podziwiał bardziej krajobrazy.
Trogir
Kolejnego dnia popłynęliśmy na wyspę Mljet zwaną zieloną wyspą. To jedna z największych i najbardziej zalesionych wysp. Pierwszymi mieszkańcami wyspy były plemiona Iliryjskie. Podobno przybyły one z Półwyspu Pelješac około 4000 lat temu. W XII wieku Benedyktyni objęli władzę nad wyspą i zbudowali klasztor, który zachował się do dnia dzisiejszego. Jeden z najbardziej fascynujących krajobrazów na wyspie Mljet stanowią słone jeziora: Wielkie i Małe, połączone ze sobą wąskim kanałem. Na środku Wielkiego Jeziora znajduje się wyspa Świętej Marii z wcześniej wspomnianym klasztorem benedyktyńskim z XII wieku. Podczas pobytu na wyspie można odpoczywać podziwiając niesamowite piękno przyrody. Oprócz pływania i nurkowania, osoby preferujące aktywne formy wypoczynku mają do wyboru, np. piesze wędrówki i jazdę na rowerze. Znaczna część flory jest chroniona w Parku Narodowym. Mljet nazywany jest również wyspą Odyseusza, to tutaj według legendy, siedem lat przebywał Odyseusz zniewolony przez piękną nimfę Kalipso.
Niesamowite piękno przyrody,
krystalicznie czysta woda, niezapomniane krajobrazy i bogactwo fauny i flory,
to tylko kilka powodów, dla których chcielibyśmy wrócić na Mljet.
Ostatniego dnia zwiedzania wzięliśmy
udział w wycieczce na Korčulę.
Pierwszym przystankiem tego dnia była
miejscowość Ston, która słynie z najdłuższych
średniowiecznych murów Chorwacji nazywanych często „europejskim chińskim
murem”. Łączna długość murów wynosiła 5,5 km, a w skład fortyfikacji
wchodziło 40 wież i 7 twierdz. Niestety na przestrzeni lat mury zaczęto
rozbierać, a pozyskane w ten sposób kamienne bloki zaczęto używać jako budulec
do budowy domów. Do dziś zachowały się ruiny trzech wież i fragmenty muru.
Jeśli ktoś ma ochotę dołożyć się do rekonstrukcji murów, to niech będąc w
Dubrowniku nie żałuje 150 kun, zwanych przez nas zwierzakami, na wejście na
mury miejskie, ponieważ dochód z biletów w Dubrowniku przekazywany jest
właśnie na ten cel. Mieliśmy okazję być w Stonie przed południem, dzięki
temu mogliśmy poobserwować poranek miejscowych mieszkańców, który w sporej
części spędzali na rozmowach i popijaniu kawy w maleńkich kawiarenkach.
Ston. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka
W drodze przez Półwysep Pelješac zatrzymaliśmy się w winiarni Państwa Matuško w Potjomie. Przechadzaliśmy się wśród beczek pełnych wina, posłuchaliśmy o jego produkcji, degustowaliśmy i robiliśmy winne zapasy, które przywieźliśmy ze sobą do Polski.
Winnica w Potomje
Wyspa Korčula ma powierzchnię nieco ponad 271 km², długa na 46,8 km i szeroka na maksymalnie niecałe 8km. Jedno z największych miast wyspy również nosi nazwę Korčula i nazywane jest małym Dubrownikiem. To średniowieczne miasto zbudowane z białego kamienia, otoczone potężnymi XIV-wiecznymi murami. Z perspektywy lotu ptaka układ wąskich uliczek przypomina rybi szkielet. Budowniczowie tak zbudowali miasto by miały do niego dostęp ciepłe wiatry jugo, a nie docierały do wnętrza zimne wiatry bura. Jest wielce prawdopodobnym, że w 1254 roku w Korčuli urodził się wielki podróżnik Marco Polo. Do dzisiejszych czasów przetrwał jego dom. Nie ma jednak stuprocentowych dowodów jakoby Marco Polo faktycznie pochodził z Korčuli. Marco Polo podróżował na daleki wschód. W 1298 roku jako kapitan statku brał udział w bitwie miedzy Genuą a Wenecją i został pojmany do niewoli. W trakcie pobytu w więzieniu, Marco zrelacjonował współwięźniowi, z najdrobniejszymi szczegółami, dzieje swojej długiej podroży na daleki wschód, a ten je skrzętnie spisał. Tak powstał pierwszy przewodnik po dalekich krainach.
Korčula jest bardzo urokliwa i malownicza, to
miasteczko, po którym można spacerować z ogromną przyjemnością.
Brama Lądowa w Korčuli. Zdjęcie autorstwa współtowarzysza podróży, Bartka
Korčula
Bałkany nas zachwyciły. Jesteśmy przekonani, że jeszcze tam wrócimy. Przecież zostało jeszcze tak wiele miejsc wartych odwiedzenia. Bawiliśmy się bardzo dobrze i przywieźliśmy masę cudownych wspomnień.
Podróż poślubna, jedyna, niepowtarzalna i
upragniona. Taka podróż zdarza się raz w życiu i ma być wyjątkowa. Dla jednych
będzie to klasyczny urlop all inclusive, dla innych podróż w nieznane,
przekraczanie granic, tysiące kilometrów, a dla jeszcze innych zaszycie się
gdzieś w bieszczadzkim domku z dala od zgiełku i piesze wędrówki po
górach. Można podróżować w przeróżne sposoby, w zależności od
zainteresowań, tego co lubimy, a także w zależności od zasobności
portfela. Uważam, że nawet jeżeli domowy budżet nie pozwala nam
zaszaleć, to warto wybrać się w podróż poślubną, nawet jeśli miałaby trwać
tylko 3 dni spędzone niedaleko od domu. Niech będzie to czas spędzony
ze sobą w taki sposób jaki lubicie najbardziej. Wykorzystajcie taki wyjazd
najlepiej jak tylko się da i wróćcie z pięknymi wspomnieniami.
A jeśli nie mieliście okazji pojechać w podróż
poślubną od razu po ślubie, zróbcie to! Niezależnie czy od Waszego ślubu minął
rok, dwa, czy piętnaście. A jaka będzie ta podróż? To zależy już tylko od Was.
Gdziekolwiek się znajdziecie ważne, żeby uczynić ten czas wyjątkowym. Bez
znaczenia gdzie spędzicie te chwile, ważne żebyście byli wtedy razem szczęśliwi.
8/20/2017
Małżeńska randka
Randki często kojarzą się z początkiem znajomości. Każdy z nas pamięta, jakie emocje towarzyszą pierwszym spotkaniom, kiedy nasz partner był dla nas tajemnicą. Po kilku lub kilkunastu latach związku o wyjściu na randkę myślimy zwykle w okolicy rocznic, urodzin, czy Walentynek.
A
przecież można randkować bez szczególnej okazji!
To świetny sposób na wspólne spędzanie
czasu. Chciałabym podrzucić Wam kilka sposobów na randkowanie w długoletnim
związku. Znajdziecie tu również pomysły, na które nie musimy wydawać pieniędzy.
Warto czasami spędzić czas tylko we dwójkę, z dala od codziennych
obowiązków i zmartwień.
Klasyka
Kolacja w restauracji, czy zajadanie się
ulubionym deserem w kawiarni, popijając kawę, jakiej w domu sobie nie zrobisz. Polecam
małe, klimatyczne lokale, które charakteryzują się dobrą kuchnią i domową
atmosferą, gdzie w tle gra spokojna, cicha muzyka. Takie miejsca
sprawiają, że nastrój spotkania staje się lepszy, wyciszamy się i mamy ochotę
ze sobą rozmawiać. Po kilku latach stworzycie swoją mapę ulubionych miejsc w
Waszej okolicy. My mamy swoją ulubioną kawiarnię, w której zawsze dochodzimy do
porozumienia. Nawet jeśli w domu latają talerze to przy brownie i kawie
z „Szafy” zawsze się pogodzimy.
Drugim klasycznym sposobem na randkę jest
wyjście do kina. Dobry film, taki jak lubicie oboje,
ciemna sala, trzymanie się za ręce. Wspólne przeżywanie filmu, a później
dyskusja na jego temat mogą być naprawdę ciekawe. Niestety ceny biletów
potrafią być wysokie, dlatego proponuję na kinową randkę wybrać się w środku
tygodnia, zwykle jest taniej niż w weekend.
Spacer
Może to kolejny, popularny pomysł na
randkę, ale ja bardzo go lubię. Nie wymaga żadnych nakładów finansowych, a może
przynieść sporo radości. Spacery w swojej normalności są dla mnie
bardzo wyjątkowe. Na taką randkę możemy pójść o każdej porze dnia
i nocy, o każdej porze roku. Uwielbiam spacery zimą, kiedy mróz
szczypie w nos, a okna domów są rozświetlone lampkami. Na spacer można wyjść
bez strojenia, malowania się, planowania. Ubieracie się i już. Maszerujecie.
Spacerujecie, trzymacie się za ręce i rozmawiacie, rozmawiacie, rozmawiacie.
Albo milczycie, jeśli akurat macie taką potrzebę. Są osoby, z którymi
przyjemnie się milczy. Przy okazji takiej randki odświeżacie umysły,
dotleniacie się, poznajecie okolicę. Same plusy :) Jeśli zamiast spacerować,
wolicie spędzać czas bardziej aktywnie to proponuję wspólną wycieczkę rowerową
lub jazdę na rolkach. Letnie weekendy to doskonały czas na takie randki.
Słońce, ruch, ukochana osoba – trio idealne.
Kultura
Genialnym pomysłem na randkę, który zadba
nie tylko o naszą relację, ale też o poszerzanie naszych horyzontów,
jest wspólne wyjście do teatru, na wernisaż, wystawę, czy do muzeum. Dzięki
takim wyjściom, nie tylko miło spędzamy czas, ale odkrywamy nowe, ciekawe
rzeczy, nowe spojrzenia na znane zagadnienia. Mamy kolejny temat do wspólnych
rozmów, a przy tym możemy odnaleźć nową pasję. Mój mąż, po pierwszej wizycie w
Teatrze Muzycznym jest pierwszą osobą, która kiedy dowiaduje się o nowym
spektaklu, krzyczy: „Idziemy!”
Randka w domu
Pomysł na randkę last minute :) albo
kiedy nie mamy możliwości lub ochoty na wychodzenie z domu. Wieczór spędzony
na wspólnym gotowaniu, żartowaniu, z muzyką i ulubionym winem pozwoli na
moment zapomnieć o tym co działo się w ciągu dnia. Kolacja przy
świecach we własnych czterech kątach może być naprawdę bardzo romantyczna. Ciekawe
może być eksperymentowanie z nowymi przepisami i próbowanie nowych
smaków. My najbardziej lubimy wspólnie gotować włoskie dania, pizzę, czy nasze
ukochane bolognese. Jedynym minusem takiej randki jest pytanie: „Kto pozmywa?”
:) A kiedy mamy totalnego lenia i nie chce nam się angażować w gotowanie,
robimy herbatę lub nalewamy wino do kieliszków, włączamy nastrojowe światło i muzykę
i po prostu jesteśmy obok siebie.
Piknik
Wiosna i lato to doskonały czas na
piknik. Piękna pogoda, dobre jedzenie i najlepsze towarzystwo, to
recepta na miłe spędzenie czasu. Relaks na łonie natury, może nad wodą, pośród
szumu drzew, z ulubionymi smakołykami, sprawi, że poczujemy się
wspaniale. Piknik możecie zorganizować gdziekolwiek, w parku, na łące,
nad jeziorem, na plaży, nad rzeką, a nawet we własnym ogrodzie.
Sprawdźcie prognozę pogody, przygotujcie ulubione przekąski i napoje. Na
pikniku świetnie sprawdzą się dania, które można swobodnie zjeść nie
korzystając ze stołu, np. lekkie kanapki, tortille i owocowe szaszłyki. Na
pikniku nie może zabraknąć czegoś słodkiego, polecam domowe rogaliki z dżemem
lub muffinki. Pamiętajcie też o napojach. Świetnie sprawdzi się lemoniada
lub woda niegazowana. Wybierając się na piknik nie zapomnijcie o dużym kocu, na
którym wygodnie usiądziecie. Podczas pikniku oprócz długich rozmów
możecie spędzić czas bardziej aktywnie, np. zagrać w boule czy
badmintona. Na pikniku można pograć też w gry towarzyskie, które nie wymagają
rozkładania planszy, polecam Dobble. Przy tej grze nie da się nie śmiać,
a wspólny śmiech również wzmacnia relację.
Jak widzicie randkowanie nie musi być szalenie wyszukane, nie musi obciążać domowego budżetu. Nie ważne przecież, gdzie i na jaką randkę się wybierzemy, najważniejsze jest to, z kim.
Przy odrobinie kreatywności znajdziemy
mnóstwo sposobów na codzienne randkowanie. Pamiętajmy jednak, że te randki będą
inne kiedyś. Inne nie znaczy gorsze. Dbajmy o nasze relacje, o siebie
nawzajem, zaskakujmy się, trzymajmy się za ręce i randkujmy nie tylko od
święta!
Muszę dodać, że uwielbiam patrzeć na pary z wieloletnim stażem, niekiedy kilkudziesięcioletnim, które nadal trzymają się za ręce. Wtedy utwierdzam się w przekonaniu, że można być ze sobą szczęśliwym przez wiele lat i mimo wszystko.
A wy chodzicie na randki? Co zmieniło
się po latach związku lub po ślubie? Może macie jakieś ciekawe pomysły na
randki?
8/14/2017
Tematy, które warto omówić przed ślubem
Narzeczeństwo to piękny okres w życiu pary. Towarzyszą nam endorfiny związane ze zbliżającym się ślubem. Ale narzeczeństwo to nie tylko czas przeznaczony na zorganizowanie i dopinanie szczegółów najprawdopodobniej największej imprezy w życiu. To również czas przygotowujący do małżeństwa, który powinniśmy poświęcić na pogłębienie relacji. Nie odkryję Ameryki mówiąc, że najprostszym sposobem na budowanie trwałej relacji jest rozmowa. Mentalnie można zacząć przygotowywać się do małżeństwa jeszcze na długo przed zaręczynami. Jeśli uświadomisz sobie, że właśnie z tą osobą pragniesz spędzić życie warto zacząć tworzyć waszą relację patrząc w przyszłość i wtedy właśnie zacząć rozmawiać o kolejnych wspólnych latach. Poniżej znajdziecie listę tematów, które, moim zdaniem, warto omówić przed ślubem.
Dlaczego bierzemy ślub?
Jak wyobrażam sobie swoje idealne życie za
10 lat? Co chcę osiągnąć, cele życiowe, jak będzie wyglądała moja rodzina, mój
dom, moja praca? Czy narzeczony/narzeczona widzi je podobnie? Odpowiedź na te
pytania pozwoli sprawdzić czy mamy spójną wizję przyszłości. Oczywiście jest to
dopiero początek, bo można tę listę bardzo wydłużyć.
Role w małżeństwie i podział obowiązków.
Nasze wyobrażenia i oczekiwania wobec żony/męża. Jaki model rodziny nam
odpowiada (tradycyjny czy partnerski)? Jak będziemy dzielić obowiązki, czy
będziemy się nimi wymieniać, a może współpracować?
Dzieci. Pierwsze i najważniejsze pytanie w
tej kategorii: czy chcemy mieć dzieci? Ile i kiedy? Stosunek do antykoncepcji, in
vitro, adopcji. Co w sytuacji kiedy nie będziemy mogli mieć dzieci? Co zrobilibyśmy jeśli nasze nienarodzone dziecko okaże się poważnie chore lub ciąża będzie
zagrażać życiu matki? Wychowanie dzieci. Podział obowiązków w opiece nad
dziećmi. Powrót mamy do pracy – kto będzie opiekował się dziećmi? Jaki
światopogląd i stosunek do religii chcemy przekazać dzieciom? Jakie zasady
wychowania i dyscypliny wprowadzimy w życie – każdy z nas wynosi z domu
inne wzorce, trzeba dojść do porozumienia, które z nich przeniesiemy do naszego
rodzicielskiego życia, a z których zrezygnujemy.
Seks. Jakie są nasze potrzeby i
pragnienia, oczekiwania, temperamenty seksualne. Nasza potrzeba bliskości i
intymności. Warto uświadomić sobie i nauczyć się rozmawiać o zmianach w życiu
seksualnym w związku z fizycznymi i psychicznymi zmianami w życiu.
Wierność i zazdrość. Czym jest dla nas
zdrada? Jakich granic nie przekraczamy? Czy jesteśmy zazdrośni?
Praca i kariera. Jak ważna jest dla nas
praca zawodowa. Czy czyjaś kariera jest ważniejsza? Co jeśli jedno z nas straci
pracę? Co jeśli sytuacja zmusi nas do wyjazdu za pracą do innego miasta/kraju?
Religia i nasz stosunek do wiary.
Gdzie będziemy mieszkać? Czy chcemy wziąć
kredyt? Czy będziemy wynajmować mieszkanie, a może zamieszkamy z
rodzicami? To trudna decyzja, która uzależniona jest przede wszystkim od naszej
kondycji finansowej. Nie trzeba podejmować decyzji przed ślubem, ale warto mieć
wspólną wizję, gdzie chcemy mieszkać za 5 czy 10 lat.
Co wynieśliśmy z rodzinnych domów? Doświadczenia, które wynosimy z domu rodzinnego mają na nas
wpływ, są naszymi wzorami. Warto zastanowić się, których chcemy uniknąć,
a które uznajemy za pozytywne. Jakie relacje w związku mieli i mają nasi
rodzice? Czego się od nich nauczyliśmy? Jak ze sobą rozmawiali? Czy okazywali
sobie uczucia? Jak wyglądały ich relacje z rodzicami i teściami? Czego
mogą oczekiwać od nas jako zięcia/synowej? Czy posiadacie rodzeństwo i jakie
relacje Was łączą? Jak wyglądały relacje w Waszych rodzinach pochodzenia? Jak
rodzice troszczyli się o Was? Jakie zasady obowiązywały w Waszych domach? Czy
mieliście rodzinne zwyczaje i tradycje?
Kontakty z rodzicami i teściami. Nasz
stosunek do rodziców i teściów. Ingerencja rodziny w nasz związek i
wychowanie dzieci. Opieka nad starszymi rodzicami. Potrzeba wizyt i zasady
odwiedzin. Wspólne spędzanie świąt.
Finanse. Zarządzanie pieniędzmi.
Oczekiwania finansowe. Konto wspólne czy oddzielne? Intercyza. Zobowiązania
finansowe. Oszczędzanie.
Konflikty i problemy. Jak je rozwiązujemy
i jaka jest nasza zdolność do kompromisów?
Autorem powyższego zdjęcia z naszej sesji narzeczeńskiej jest Paulina Szopińska.
Autorem powyższego zdjęcia z naszej sesji narzeczeńskiej jest Paulina Szopińska.
To tylko przykładowa lista tematów, można
ją dowolnie rozszerzać w zależności od potrzeb. Zdaję sobie sprawę, że
część z nich to tematy, o których niełatwo się rozmawia, ale naprawdę
warto się przełamać i spróbować wpleść je w inne rozmowy. Zachęcam do
takich rozmów, bo pozwalają lepiej poznać się wzajemnie i dojść do kompromisów,
które mogą ułatwić wspólne życie.
Z biegiem lat każdy z nas ma prawo zmienić
zdanie. Dojrzewamy, dorastamy, zmienia się nasze życie i postrzeganie świata.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że to co ustaliliśmy przed ślubem ma być dla nas
wskazówką, ale nie sztywnymi zasadami, których nie możemy wspólnie zmienić.
Dlatego ważne jest żeby po ślubie nie zacząć żyć tylko obok siebie, żeby nadal
rozmawiać i ważne decyzje podejmować wspólnie. Może warto po kilku latach
wrócić do pytań z okresu narzeczeństwa i zweryfikować czy udało nam się
wprowadzić w życie to co planowaliśmy, czy może w rzeczywistości żyjemy
zupełnie inaczej? My mamy taki plan. Nawet jeśli okaże się, że z czasem wszystko się zmieniło, to też nic złego. Ważne żebyśmy oboje odczuwali
satysfakcję z takiego życia.
Dajcie znać, czy podobnie jak ja uważacie, że warto omówić te tematy przed ślubem? A może wolicie "iść na żywioł" i zobaczyć co przyniesie życie?